Strona zakonu Servants of Deaths

Forum zakonu Servants of Deaths


#1 2007-07-17 23:34:51

Maly Cent

Knight of Deaths

Zarejestrowany: 2007-07-12
Posty: 69
Punktów :   

Kącik poezji , dla lubiących pisać o poranku ( lub innej porze dnia)

Jest to temat dla wszystkich, którzy mają za sobą jakieś przygody z piórem i chcieliby się podzielić. Może na przełamanie lodów ja zacznę kilkoma pracami i wierszami

1.
Stoję na dnie wąwozu samotności,
Lina leży u mych stóp,
Na górze widzę mały, ciemny punkt.
To nieosiągalna Ty.
Krzyczę, ale Ty nie słyszysz.
Macham, ale Ty nie widzisz.
Kocham, ale Ty nie czujesz.

2.

                                       „Miłość jak ptak”

Spłynęła na mnie ze skrzydeł anioła,
Czy na Ciebie też?
Tylko Ty to wiesz.
Usiadła na gałązce Twego drzewa
I przygląda się Tobie.
Niczym gołąb, co siedzi na ramieniu.
Głaszcze i czule się przytula,
Ale Ty nie chcesz pogłaskać gołębia.
Lecz taka miłość to nie taki prosty ptak.
Nie odleci na zimę. Będzie trwać.
I gdy wszystkie liście opadną
Z Twego drzewa, ona
Nadal na gałęzi będzie stać.
I czekać. Na przychylne spojrzenie.
Na losu zadośćuczynienie.
I gdy drzewo uschnie,
Gołąb też. Ty to wiesz.
Razem z Tobą będę szedł.

3.

       „Cały świat o Tobie”

Trawiaste wzgórza ani cieniste podwórza,
Żadna słoneczna aleja ani najstarsza epopeja,
Ni bukiet róż, czy błękit egzotycznych mórz,
Ani kwiatu płatek ni też przełamany opłatek,
Ni spacer po lesie, nie echo, co się w górach niesie,
Żaden liść na drzewie, w każdej roku porze
I najpiękniejsza opowieść.
Mojej do Ciebie miłości dowieść nie może.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Praca o rycerzach na konkurs BK

"Byliśmy giermkami - pamiętnik tych, którzy widzieli za dużo" …Straszny tu dziś ścisk. A ziąb jaki na zewnątrz, ….ach wino! Dzięki ci możny panie. Tfuuu, kwaśne i gębę wykrzywia. No, ale przejdźmy do rzeczy. Usiądźcie wygodnie cne panie i dzielni panowie, no historia, którą wam opowiem jest długa i zawiła. A opowiem wam o tym jak doszło do porażki Katarów pod Burgos:   „ Nasze wojska od tygodnia stacjonowały w Aragonii, czekając, aż nadejdzie pogańska armia katara Pedra II. Od kilku dni, na okolicznym wzgórzu, budowaliśmy umocnienia – okopy, wilcze doły, palisady i przygotowywaliśmy belki do sturlania ze wzgórza na te pogańskie łby.    W kuźniach nasi kowale wyrabiali tarcze oraz miecze i topory. Co dzień ćwiczyłem, z moim przyjacielem- Marquezem, walkę na krótkie i długie miecze, a także strzelanie z kuszy.    Armia Pedra zbliżała się powoli z terenów Hiszpanii, z okolic Kordoby. W gospodzie w Carcassonne król kazał wyprawić wielką ucztę i zabawę, by wojsko odpoczęło przed bitwą.    Gospoda pękała w szwach, wino lało się strumieniami, a na dziedzińcu piekły się dziki upolowane na niedawnych łowach. Na podeście stali muzycy z królewskiego dworu, wszędzie biegali błaznowie w kolorowych strojach.   W pewnym momencie, na klaśnięcie Miguela la Todana – pana dworu, weszły arabskie tancerki, które zdobyliśmy w Tuluzie. Ich oczy były zasłonięte koronkowymi chustami, pełne, kaszmirowe usta zdawały się szeptać jakieś zaklęcia. Ich obfite piersi wylewały się z za materiału, którym były przewiązane, a przepaski biodrowe były założone tak, że wielu mężów chciało dziś zdradzić swe żony.    W miarę upływu czasu sala się przerzedzała, a zapełniały się osobne pokoje, co się tam wyczyniało nie będę mówił by nie urazić godności obecnych tu dam.   Razem z Marquezem popijaliśmy wino – porządne, a nie takie szczyny jak to, karczmarzu, gdy do gospody weszła jakaś kobieta. Mój przyjaciel, myśląc, ze to kolejna atrakcja wieczoru, krzyknął doń: - „Nie zechcesz zaopiekować się dziś w nocy biednym rycerzem – i zaczął się śmiać. Ta ofuknęła go tylko spojrzeniem i nieczuła na inne zaczepki przeszła salę.    Marquez poprosił mnie bym ją śledził i w jego imieniu przeprosił. Zrobiłem to, a co? Dla przyjaciół wszystko. Dyskretnie podążyłem za nią, tak by nikt mnie nie dojrzał. Po pewnym czasie zorientowałem się, że zmierza ona do komnat króla. „No to się nasz staruszek chce zabawić” – pomyślałem.    Zgodnie z moimi myślami, weszła do komnat króla, a strażnicy, ku memu zdziwieniu, kłaniali się jej jakby była królową, a nie pospolitą dziwką. Poszedłem za nią uważając by nie dojrzeli mnie strażnicy.   Miałem szczęście bo po chwili poszli do komnat i moment później rozległy się ich chóralne śpiewy świadczące o ich stanie. Usłyszałem ciche głosy: -„….Czyli za te skrzynie złota, których tu dwadzieścia stoi, wasza armia przegra pod Burgos?” -Dobrze, ale jak to ma wyglądać?” – spytała dama, która raczej z cnością i honorem nie miała za wiele wspólnego. -„ Każ swoim  ludziom zamoczyć proch, żeby działa i muszkiety nie strzelały, a groty każ stępić, dobrze Korbo?” – ach, Korba – katarska królowa, dlatego skądś ją znałem, a to szczwana poganka. -„ A więc dobrze, ale wskazani przeze mnie moi towarzysze zostaną schwytani, a następnie wypuszczeni na wolność.” -„ Dobrze, ale złoto dostaniecie po bitwie, aby w walce nie zaginęło. Ale, co ze strażą przyboczną Pedra?” -„Cóż z nimi musisz sobie poradzić” – powiedziała Katarka i podeszła do króla. Na to ten odrzekł: -„Nie Korbo, nie tym razem” – mimo to ta podeszła bliżej i zaczęła go całować, ten jednak odszedł i powiedział: -„ Korbo, lepiej sta idź, nie tym razem.”    Miałem szczęście, że schowałem się za węgłem, bo w tym momencie Korba wyszła. Popędziłem, co sił od Marqueza, zęby powiedzieć mu pod czyją chciał się oddać „opiekę” tej nocy.    Ten kiedy to usłyszał, jeszcze bardziej chciał ją poznać, a temat skrzyń ze złotem , w perspektywie posagu, tak go zajął, że nie mógł spać pół nocy.   Następnego dnia, około południa, odprawiona została msza za powodzenie w bitwie. Następnie razem z Marquezem wyszorowaliśmy zbroję i konia naszego pana – Huga de Matalpamy, hrabiego z Lotaryngii oraz swoje kolczugi. Mniej więcej w porze obiadu armie stawiły się na polach nieopodal Burgos. My zajęliśmy miejsce na wzgórzu, co w wyniku spisku nic nie zmieniało, a Katarzy stali w dolinie. Przykro było patrzeć na tych, bądź, co bądź pogan, którzy nawet nie wiedzieli, że ich życie zostało sprzedane, za kilka skrzyń złota i kilka miłych nocy.    Z miejsca gdzie stałem miałem świetny widok na rozciągające się u dołu pole, które niedługo miało stać się miejscem śmierci i sławy wielu rycerzy, giermków i koni. Po kilku chwilach dowódca katarski podniósł rękę i jej opuszczeniem nakazał wystrzał z armat. Jakież musiało być ich zdziwienie, gdy zamiast odgłosu wybuchów, krzyków i śmierci usłyszeli jedynie śpiew ptaków i rechot żab. Salwa z muszkietów też nie wiele dała i rozległ się jedynie cichy syk.    Wtedy ruszyła na nich nasza kawaleria, w liczbie 10 tysięcy, pod dowództwem Margrabiego Filipa z Lyonu, ruszyła na pogan pełną szarżą. Jakoż grunt był mokry, spod ich kopyt leciało mnóstwo błota i kolejne szeregi miały drobne problemy z utrzymaniem szyku.
   Mimo to cała konnica dotarła do pierwszych rzędów Hiszpanów, mocno przerażonych faktem, że ich
najskuteczniejsza broń nic nie dała. Mieli nadzieje, że chociaż pikinierzy nie zawiodą, ale i tu mocno się rozczarowali.
Muszę przyznać, że Korba zrobiła, co do niej należało. Tak więc nasi rycerze bez większych problemów wysiekli dużą
Część ich armii. Ja również walczyłem u boku mego pana, bijąc mieczem wszystkich napotkanych pogan. Zabiłem ich
sporą liczbę, kiedy spostrzegłem, że nasze natarcie mocno zwolniło i coraz mniej świeżych trupów ścieliło pole. Po
prostu, tak jak mówił Korba, z strażą przyboczną Pedra trzeba było naprawdę powalczyć. Hiszpanie zbili się w krąg, z
którego wystawały tylko kopie i miecze. Otoczyli oni swego władcę, by uchronić go przed śmiercią, ale nie wiele to
dało. Napieraliśmy na nich mocniej z każdą chwilą i kiedy wydawało się, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki,
usłyszeliśmy tupot kopyt…
  Dusze w nas zamarły, a serca podeszły do gardła, jak jeden mąż wszyscy odwrócili głowy, żeby spojrzeć, co kryje się
za tym złowieszczym hałasem. Następnie wszyscy zobaczyli jeźdźców na koniach w barwach Pedra! Musiał zostawić
posiłki nieopodal i w przypadku złego obrotu sprawy posłać giermków, żeby ich przyzwali. Rozpętało się prawdziwe
piekło, teraz nasz armia musiała walczyć na dwa fronty, co było bardzo złe. Mimo elementu zaskoczenia, poganie w
pierwszym ataku nie zdołali się przebić przez nasze linie i połączyć z oddziałem Pedra. Nagle pomocy wezwała
chorągiew Lotaryngii. Z Marquezem od razu zaczęliśmy się przebijać, by pomóc naszemu panu. Dotarliśmy na miejsce
w momencie kiedy oddziały Katarów dobijały Lotaryngian. Gdzieś w tej plątaninie ciał mrugnęła mi twarz pana, był siny
blady, wydawało się jakby coś szeptał. Chciałem rzucić się w ten wir, aby zginąć wraz z nim, ale się opamiętałem.
Krzyknąłem na Marqueza, żeby wezwał kawalerie, ten wykonał to bez zająknięcia i już po kilku chwilach, z ciałem
mego seniora przy piersi, mogłem napawać się widokiem krwi Hiszpanów.
    Nie trwało to jednak zbyt długo, słońce nie zdążyło się jeszcze schować za pobliskie topole, kiedy ktoś krzyknął po
francusku „Victoire!!!” – czyli zwycięstwo. Momentalnie obejrzałem się w stronę miejsca gdzie, jak mniemałem jest
oddział Pedra, ale zobaczyłem tylko upadającą flagę w szachownice, z czterema twarzami, drzewem i, o zgrozo,
KRZYŻEM! To był naprawdę piękny widok, ujrzeć umierającą potęgę katarską, zobaczyć jak ginie Pedro, no i z góry
wiedzieć, prawie, co się stanie.
    Gdy Księżyc jasno świecił nad polem obok Burgos my nadal chodziliśmy wśród trupów i, tak wiem karczmarzu, że to
nie przystoi, ale okradaliśmy zwłoki, by po chwili, pełni czci i wiary, ich pochować. Tak oto wyglądają dzieje tej bitwy, w
której miałem zaszczyt uczestniczyć. I jako giermek ślubuje, wam zacni mieszczanie, na honor mój i mojego pana,
Boże świec nad jego duszą, że wszystko com wam opowiedział to najczystsza prawda. A teraz drogi karczmarzu, nalej
mi porządnego wina, bym mógł poczuć się jak owej nocy w Carcassonne, bo wieże, że tutejsze panny są nie brzydsze
niż te we Francji.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pieśń o Jurandzie ze Spychowa ( Krzyżacy made by Sienkiewicz)

Pieśń o Jurandzie.

Dużo wiosen minęło od czasu gdy,
Sławny, przedchorągiewny, co go każdy znał,
Jurand ze Spychowa na tym świecie żył
I na koniu by córkę ratować gnał.

Żył on szczęśliwie i spokojnie,
Na spychowskich ziemiach,
Do czasu gdy nie przystojnie,
Posłali mu Krzyżacy żonę w piach.

Z tego powodu ogarnął do zemsty szał
I, gdy czarny krzyż na płaszczu białym obaczał,
Do gardła pruskiego ze sztyletem gnał,
A po chwili palce radośnie w jego krwi maczał.

Jego męstwo znał każdy mąż,
Co w Polsce, Prusiech i na Litwie żył,
Lecz on smutki w cudzej krwi topił wciąż,
A na wspomnienie żony oblicze w rękach krył.

Została mu córka,
Gładka i delikatna jak śnieg,
Najprzedniejsza księżnej była z niej dwórka,
A na każdą możliwośc spotkania do swego dzieciątka biegł.

Wspominał żonę z każdym dniem,
A winnych jej zdradzieckiego zgonu,
Co do jednego wycinał w pień,
Posyłając do szatańskiego domu.

A jakoż żył na pruskiej granicy,
Nie brakło mu sposobności,
By do pogłaskać mieczem po krzyżackiej potylicy,
Albo by policzyć w swoich lochach Niemców kości.

Lecz słonecznego dnia pewnego,
Porwał zbyt zuchwale,
Zbyt dostojnego rycerza Krzyżackiego,
Za, co zemścili się na nim Krzyżacy doskonale.

Podrobili glejty i pisma,
Porwali świeżo wydane za mąż dziecię,
Sprawili że te z szaleństwa skisła
I ta ojca osierociła.

Wcześniej Krzyżacy go oszukali,
W Szczytnie odebrać miał swojego aniołka,
Jakąś obłąkaną dziewkę mu pokazali,
Więc niech się nie dziwią, że zrzucić ich chciał z tego padołka.

Lecz cóż jeden mąż,
Choćby najzacniejszy,
Gdy na niego bije wciąż,
Tłum znacznie liczniejszy.

Do celi wtrącili,
Swych braci pochowali,
Ręki i języka pozbawili,
A oczy wydłubali.

I tak go puścili na drogę,
I znalazł go rycerz,
Co o jego Danusię jeszcze większą czuł trwogę,
Co wiedział, że bajki Krzyżaków to łeż.

W drodze znaleźli tego, co wszystkiemu winien,
A Jurand-pokutnik go puścił,
Choć zabić powinien,
Za to czego ów Krzyżak się dopuścił.

Od powrotu na swoje włości,
Jurand tylko modły wznosi,
Dla danusinej w niebie radości,
A Bóg mu winy odpuszcza, mimo, że ten nie prosi.

Niedługo potem ostatnią puścił parę,
Leżąc w swej starej komnacie,
Przyjmując potulnie tę karę,
Wspominając o swoim dramacie.

Niech więc życie jego,
Mężne, burzliwe i tragiczne,
Będzie przestrogą dla każdego,
Którego ciało i myśli są tu obecne.

Kto następny można też oceniać

Offline

 

#2 2007-08-04 16:40:08

Songo

Warrior of Extinction

Zarejestrowany: 2007-07-10
Posty: 122
Punktów :   

Re: Kącik poezji , dla lubiących pisać o poranku ( lub innej porze dnia)

Jeśli Ty to naskrobałeś to RESPEKT.

Mnie się b.spodobał wiersz nr 1

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.fenestrainterra.pun.pl www.mpo-liga.pun.pl www.internat.pun.pl www.uroda.pun.pl www.pokemon-fan-game.pun.pl